Podczas dyskusji Komisji do Spraw Kultury francuskiego Zgromadzenia Narodowego nad projektem ustawy zakazującej darmowej wysyłki książek, tematykę książki elektronicznej poruszyła Isabel Attard, deputowana z Calvadosu (departament w Normandii, gdzie robią dobre wino jabłkowe). Podkreśliła, że Amazon przez powiązanie treści z urządzeniem zdobywa przewagę konkurencyjną przywiązując klienta do siebie. Zwróciła uwagę, że Amazon sprzedaje jedynie licencje na cyfrowe czytanie, czego najlepszym dowodem ma być fakt, że zachowuje sobie prawo usunięcia pliku z Kindle. Problem ten ma dotyczyć tylko Amazonu, ale też ekosystemów Google i Apple.
Receptą na ten stan rzeczy na ten stan rzeczy ma być rozwiązanie fiskalne, zgodnie, z którym preferencyjna stawka VAT w wysokości 5,5% powinna objąć tylko "otwarte e-booki", które można czytać na każdej platformie. Tylko sprzedaż e-booka w otwartym pliku powinna cieszyć preferencyjną stawką VAT. Pozostałe zamknięte rozwiązania dystrybucji e-booków w zamkniętych systemach jak Amazon czy Apple powinny być traktowane jako cyfrowa usługa ze standardową stawką VAT w wysokości 19,6%.
Pomysł Pani Attard ma uderzać przede wszystkim w stosowanie DRM. Warto podkreślić, że ofertę Amazon można czytać na aplikacjach na Windows, Androida, IOS oraz czytnikach Kindle. Z drugiej strony pewne ograniczenia niesie ze sobą technologia DRM oferowana przez firmę Adobe. Choć ostrze pomysłu normandzkiej deputowanej jest skierowane przeciw gigantom zza wielkiej wody, praktycznie może uderzać również w ebooki zabezpieczone systemem DRM firmy Adobe.
Jest w tym myśleniu pewna logika. W końcu jeśli e-book ma być substytutem książki i korzystać z preferencyjnej stawki VAT, to powinien być otwarty. Jeśli ma być powiązany z konkretną platformą czy urządzeniem, to niech będzie traktowany jako usługa cyfrowa i opodatkowany tą samą stawką VAT, co worek do odkurzacza... dostosowany do jednego, konkretnego modelu.
Jest też druga strona medalu. DRM jest wyborem nie dystrybutorów, a wydawców. Stąd niemało e-booków z Kindlestore nie ma tego zabezpieczenia. Własnościowy format nie oznacza również, że nie można go odtworzyć na innym urządzeniu.
Cel postulowany przez Panią Attard jest szczytny - promocja otwartego modelu dystrybucji e-booków, ale droga od przełożenia luźnych propozycji na język prawniczy ustaw, które określą wreszcie jakie warunki mają spełniać ebooki, by mogły korzystać z obniżonej stawki VAT, zapewne długa, wyboista, pełna pułapek. Być może sprawa trafi na forum europejskie. Skoro Unia Europejska nie stroni od regulowania krzywizny ogórka, to i kwestia e-booków nie powinna ujść uwadze brukselskich mandarynów.
W Polsce kwestia podatku VAT na e-booki uznana została przez Ministra Boniego za jeden z priorytetów. Bardzo to ciekawe, bo na załatwienie sprawy nie będzie miał on wielkiego wpływu. Pozostaje to w gestii Ministerstwa Finansów, a przede wszystkim Komisji Europejskiej. Dopóki problem nie doczeka się rozwiązania na forum europejskim, dopóty nie możemy liczyć na fiskalne równouprawnienie książki cyfrowej z tradycyjną przez 5% stawkę VAT.
Paradoksalnie kwestie DRM dotyczą polskiego rynku książki elektronicznej w niewielkim stopniu. W Polsce dobrym standardem stało się udostępnianie e-booka bez zabezpieczeń Adobe DRM, w formatach mobi - na Kindle, epub - na pozostałe czytniki i tablety. Wydawcy, którzy początkowo kurczowo trzymali się uciążliwych zabezpieczeń firmy Adobe, ze zdumieniem odkryli, że znaczne grono eczytelników to użytkownicy czytnika Kindle, który nie obsługuje Adobe DRM - stąd przejście na format mobi zabezpieczony znakiem wodnym. Podobną praktykę zaczęto stosować wobec plików epub i pdf. Dzięki temu pewnym standardem stało się udostępnianie tego samego ebooka w kilku formatach. W Polsce eksięgarnie przeszły na bardziej otwartą formę dystrybucji e-booków bez żadnych zachęt fiskalnych, a z jednego tylko powodu - bo to im się po prostu opłaca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz